poniedziałek, 1 września 2014

Rozdział VII

Tego to się nie spodziewałam. W sumie to, że od niego odbiegłam i później mówiłam, że to moja wina było bardzo dziwne.
-Nie wiedziałam.
-Nie?- uniósł brew.- Przecież odeszłaś ode mnie i pobiegłaś w stronę nauczycielki- mówił coraz bardziej oburzony.- A potem jeszcze mówiłaś, że to twoja wina. Bells, przecież widziałem i słyszałem.
Przekręciłam się na sofie, chcąc uzyskać więcej czasu na wymyślenie jakiegoś dobrego powodu, ale nawet to mi nic nie dało.
-Przeczułam to. Widziałam już wcześniej, jak odpadają kawałki ściany.
Popatrzył na mnie i najwyraźniej nie był usatysfakcjonowany moją odpowiedzią.
Sama nie wiem czemu nie chciałam mu nic powiedzieć. Być może dlatego, że nie uwierzyłby mi, skoro ja sama w to nie wierzę. Przecież to wydaje się zupełnie niemożliwe, żebym mogła w snach widzieć przyszłość, ale w tym świecie niemożliwe staje się możliwe.
-I akurat wiedziałaś, że spadnie na nią!?
-Nie ciągnijmy już tego tematu.- chciałam jakoś zmienić temat- Nie powinieneś się już szykować?
-Szykować na co?
-Na kolacje z królową.- odparłam.
-Nigdzie nie idę, przecież będzie miała teraz dużo na głowie przez tą śmierć.
Trochę mnie to zabolało. Nie idzie, bo ona będzie miała dużo na głowie. Jaka ja byłam głupia każąc mu się z nią zaprzyjaźnić. Gdybym wiedziała, że tak to się skończy, a nie inaczej to nawet bym mu tego nie proponowała. Mogę to jeszcze przerwać, tylko musiałabym się dowiedzieć czy jest tak, że są tylko przyjaciółmi i to jeszcze z jego strony zbyt małe angażowanie w to, czy czuje do niej coś więcej i tak na serio.
-No tak, racja. Jak tam w ogóle u was?
-U nas? Masz na myśli, że niby co? Że ja i ona razem? – Pokiwałam głową -Proszę cię, mówiłem ci, że to tylko udawanie- kamień spadł mi z serca- Nic do niej nie czuję i nigdy nie będę czuł.
-Skąd ta pewność, panie Cullen?- spytałam.
-Po prostu wiem.- odparował- widzę, że już ci się humor poprawia.
-No pewnie. W sumie możemy opracować plan jak zabrać ten mój złoty topaz.
Podniosłam swoje cztery litery i poszłam zrobić herbatę, a Edward zaczął przesuwać meble, aby zrobi miejsce na środku salonu. Zaproponowałam mu, że dziewczyny mogłyby się o wszystkim dowiedzieć.
Dziewczyny przyszły razem z Emmettem. Usiedliśmy wszyscy na dywanie w salonie i każdy dostał po kubku gorącej herbaty.
-No, więc mówcie o co chodzi.- ponaglił nas misiek.
-Jak niektórzy już wiedzą albo nie wiedzą-  zaczął Edward- musimy zdobyć, kamień, który Bella odziedziczyła po  swojej mamie. I musimy właśnie wymyślić jak to zrobić.
- Zacznijmy może od tego, że musimy się dowiedzieć gdzie znajduje się kamień, bo jak na razie nie mamy przecież pojęcia.- Vanessa zawsze pełna temperamentu.
-Zajmę się tym i dowiem, gdzie jest kamień.- zaproponowałam.- Ale to nam nie wystarczy, że go zabierzemy. Tu pojawia się problem, bo musimy zniknąć z Akademii. Oczywiście, kto chce może się do mnie przyłączyć.
Chciałam im dać jasno do zrozumienia, że jak nie chcą to nie muszą. Zrozumiałabym to i o nic nie pytała.
-Ja się dołączam do ciebie.- zdecydowała Van
Z ust reszty moich przyjaciół usłyszałam to samo. Z jednej strony się cieszyłam, że nie będę sama z drugiej natomiast nie chciałam, aby narażali się na mnie. Ale skoro podjęli decyzję, to trzeba zacząć działać.
-Van i Claire mam do was ogromną prośbę. Bo przecież, nie wyjdziemy sobie w jakiś ubraniach z naszych szaf. Zrobiłybyście dla nas wszystkich jakieś przebrania? Coś czarnego najlepiej.- poprosiłam dziewczyny.
-I jak dla was to coś obcisłego- Emmett na słowo ,,was’’ wskazał nas trzy.
-Nie zapomnijcie, że broń mamy mieć pod ręką.- Edward miał na myśli to, żeby zrobiły jakieś specjalne kieszonki lub coś w tym rodzaju.
-Broń?- spytał misiek.
-Tak broń i ty ją załatwisz.- odparował drugi wampir.
Emmett już chciał się jakoś odszczeknąć, ale nie miał jak, więc wyszedł z opuszczona głową przeklinając pod nosem.
Dziewczyny wyszły zaraz za nim chichocząc i omawiając plany naszych ubrań.
-Co ja mam robić?- spytałam, gdy zostaliśmy sami.
-Przypilnować, aby wszystko było gotowe i idealnie wykonane oraz, jak sama powiedziałaś, ukraść to co najważniejsze, ja zajmę się całą ucieczką. –uniosłam jedną brew-  Będziemy musieli wymknąć się przez zachodnią bramę, tyle na razie wiem. Jutro wszystko dokładnie opracuję, bo muszę znać całą Akademię.
-Mogłabym wiedzieć tylko kiedy my to zrobimy?- zapytałam.
-Ojc…hmm…. Proponuję ten piątek, w czasie, albo tuż po tym całym balu.- zaproponował.
-Przekażę dziewczyną.
Wyszłam z pokoju zostawiając Edwarda z głową pełną pomysłów. W sumie, to planowanie pomogło mi się podnieść po dzisiejszym wydarzeniu z panią Lipton. Szczerze, to nawet o nim zapomniałam. Powiadomiłam dziewczyny o dacie naszego wymknięcia się ze szkoły i żeby lepiej pośpieszyły się z tymi ciuchami.
-Jutro będą wszystkie gotowe. Już mamy szkice.- powiadomiła mnie Van machając kartkami.
-I materiały.- Claire podniosła z łóżka kilka tkanin.
Nie pytajcie skąd mają materiały, bo u nich zawsze tego jest na zapas. Jak jeszcze mieszkaliśmy w Cannox to zawsze u siebie w domu miały jakieś materiały, bo gdy miały depresje zajmowały się czymś i szyły ubrania. Dzięki nim moja garderoba zaopatrzyła się w kilka sukienek.
-Teraz tylko to wszystko połączyć i gotowe.- podsumowała zmiennokształtna.
Wyszłam od nich śmiejąc się z ich entuzjazmu. Miło było popatrzeć jak ze sobą współgrają.
Chciałam jeszcze przekazać Emmettowi nowinkę, ale nie było go u siebie w pokoju, a nie miałam zamiaru za nim latać po całej Akademii Nocy i go szukać. Przeszłam się za to na główny hol posłuchać co jest tematem plotek ostatnich dni. O dziwo nic się nie działo może po za tym, że jak zwykle ktoś się z kimś przespał.
Wróciłam do pokoju, a w nim wszystkie meble wróciły na swoje miejsce. Miałam jechać do sklepu aby dokupić nowe meble, ale najwyraźniej nie przydadzą mi się. Właśnie, a propos sklepów to moglibyśmy jechać zrobić jakieś zakupy na naszą wyprawę.
Edward leżał na kanapie intensywnie o czymś rozmyślając.
-Hej, kotku.- przywitałam go.
-Dobra, dobra co chcesz, do rzeczy.- wiedział, że jak do niego tak się zwracam to coś zawsze chce.
-Jedź ze mną do sklepu.
-A tobie co się stało?- spytał ożywiony- Panna Swan dobrowolnie chce jechać do sklepu.- spojrzałam na niego dając mu znak, żeby skończył swoją pogadankę.- Po co chcesz jechać?- zapytał podejrzliwie.
-Moglibyśmy coś kupić na naszą ucieczkę.
-Nie wiem co ty chcesz kupować, ale okey możemy jechać.
Podniósł się z sofy.
-Idę się przebrać i możemy jechać.- rzucił odchodząc.
Mruknęłam do niego podziękowania mając nadzieję, że usłyszał. Szybko zabrałam się za pakowanie najważniejszych rzeczy czyli dokumentów, pieniędzy, telefonu i takich tam dupereli.
***
Obeszliśmy już kilka sklepów i kupiliśmy dla każdej osoby wyruszającej z nami po plecaku, odpowiednich butach, suchym prowiancie. Oczywiście kłóciłam się z Edwardem kto ma zapłacić i jak zwykle tą wojnę przegrałam. Z zakupami wracaliśmy już do Akademii.
-Więcej z tobą nigdzie nie pojadę.- powiedziałam.
-A to niby czemu?- Udawał głupiego czy serio tak zgłupiał przy tej całej królowej?
-Nie mam zamiaru pozwalać ci wydawać na mnie pieniędzy.
-Chyba mogę zakupić coś swojej dziewczynie.- odparował.
Mieliśmy taką jedną historię podczas naszych zakupów. Jakaś kobieta myślała, że jesteśmy parą i prawiła nam jakieś kazanie o tym żebyśmy wszystko sobie przemyśleli i to czy na pewno chcemy być razem. Oczywiście jak najszybciej odeszliśmy od niej.
-Mówię serio.- ostrzegłam go- Rozumiem, że chcesz mi coś kupić, ale do cholery jasnej to nie musi być za każdym razem kiedy jedziemy i to nie muszą być całe zakupy, zrozumiałabym jeszcze gdyby to kosztowało grosze, ale to kurczę jednak coś kosztuje, tak?
-Dobra, nie ważne, następnym razem ty będziesz płacić.
-Tak, jasne, ja. Znowu ty zapłacisz, po za tym nie tylko za mnie płaciłeś za resztę też, to był mój pomysł z zakupami i nie powinieneś się dokładać.
-Bells, zrozum, że ja niezręcznie się czuję jak obok mnie jest kobieta i to ona płaci, a ja mam stać jak ten słup soli. Jeszcze po jakieś części płaci za mnie.
-A ja jak niby się czuję?
-Ale ty jesteś kobietą, a ja mężczyzną. To ja powinienem ci coś fundować, a nie ty mi.
-Oddam ci pieniądze jak zajedziemy.- odparowałam, nie chciałam już dłużej ciągnąć tej konwersacji.
-Nic mi nie będziesz oddawać.- zaprzeczył stanowczym i chłodnym tonem.
W sumie to mogę teraz mu oddać, wyjęłam portfel i odliczyłam odpowiednią sumę po czym wyciągnęłam rękę z pieniędzmi w stronę Edwarda.
-Proszę bardzo, oddaję teraz.
Spojrzał na moją rękę i westchnął.
-Nie zaczynaj i schowaj te pieniądze.- nie ruszyłam się- Obiecuję, że następnym razem ty zapłacisz.
-Tyle rzeczy mi już obiecywałeś, że już nie dam się nabrać.
-No i co ja mam z tobą zrobić, mała?- zapytał uderzając głową o kierownice.
Osobiście mój wzrost mi odpowiadał.
-Ej, nie jestem mała tylko niska jak już, mała to jest twoja pa….- urwałam zdając sobie sprawę z tego co powiedziałam, a właściwie co chciałam powiedzieć.
Edward podniósł głowę i spojrzał na mnie.
-Ja nie wiem skąd ty takie rzeczy wiesz- zaczął się śmiać- nie przypominam sobie, abym w jakikolwiek sposób podał ci takie informacje.
-Przepraszam- zaczęłam śmiać się z swojej głupoty-  Chciałam się tylko jakoś odszczeknąć.
-No tak, tak.- zaśmiał się.- Kto wie może jeszcze będziesz miała okazję to sprawdzić.- mruknął pod nosem.
Udałam, ze tego nie słyszałam. Chcąc zmienić temat zorientowałam się, że nadal trzymam pieniądze. Mogłabym mu oddać je prosto do portfela gdyby nie miał go w kieszeni.
-Weźmiesz te pieniądze czy sama mam ci je włożyć do portfela, kieszeni lub gdziekolwiek indziej?
-Nie krępuj się wkładaj.- Zrobił cwany uśmieszek.
Mam się nie krępować, sam tego chciał. Włożyłam pieniądze do jego kieszeni, co prawda miałam trochę z tym problem, ale jakoś się z tym uwinęłam. Nie wyjął ich , bo za każdym razem gdy ściągał ręce z kierownicy, zaczęłam się  na niego drzeć, że się boję i mało mnie to obchodzi, że on i tak ma nad wszystkim kontrolę.
     Gdy dojechaliśmy zabrałam wszystkie zakupy, a Edwarda spławiłam mówiąc mu, aby poszedł zobaczyć czy ktoś jest w ogrodzie, bo jeżeli nikogo nie ma to moglibyśmy się tam przejść. Odstawiłam zakupy i założyłam szpilki w których mam się uczyć chodzić.
***

Widok ogrodu był niesamowity. Zieleń, która tutaj dominowała zapierała dech w piersiach. Wszystko było równiutko przystrzyżone i bardzo zadbane. Różnobarwne kwiaty idealnie się wpasowywały do klimatu tego ogrodu. Co prawda słońce już zachodziło, ale oświetlenie było tak dopasowane, aby wszystko było przytulne. Na środku ogrodu stała wielka, fontanna, którą zapewne musieli też w tym roku odnowić.
-Chciałabym abyśmy byli w Cannox i tak jak kiedyś szli sobie przez park.- powiedziałam, wspominając czas kiedy przebywaliśmy w rodzinnej miejscowości.
-Gdybym mógł też bym tam wrócił.- odparł.
Szliśmy w milczeniu obok siebie wspominając czego nam tutaj brakuje i co mogliby zmienić.
Niespodziewanie Edward nagle kucnął i pociągnął mnie za sobą za rękę, chcąc ukryć się za jakąś rośliną.
-Schowaj się.- powiedział szeptem.
Wszystko byłoby świetnie gdyby nie to, że potknęłam się o swoje buty, dokładnie o te nieszczęsne szpilki. Poleciałam na wampira i obydwoje upadliśmy i tak wyszło, że leżałam na Edwardzie, a nasze usta dzieliło kilka centymetrów. Moje serce diametralnie przyśpieszyło tempa. Na twarzy Edwarda pojawił się szeroki uśmiech, a ja gapiłam się, to na jego usta, to na jego oczy. W końcu się ogarnęłam i zaczęłam podnosić, ale mnie powstrzymał przypominając mi o tym, że przecież się przed czymś lub przed kimś ukrywamy. Leżeliśmy tak przez chwilę w ciszy, aż w końcu dostałam pozwolenie na podniesienie się.
-Co się stało, że musieliśmy się ukrywać?-  spytałam, nie ukrywam, że bardzo mnie to ciekawiło.
-Emily tutaj szła, a wokół niej pełno Strażników.
No tak, panna musi mieć obstawę.
-Ehh… mogłeś poczekać, wiesz jaka byłaby wkurzona widząc nas razem.- kurczę, żeby taką okazję przepuścić, muszę się bardziej rozglądać następnym razem – Ale bym miała satysfakcję, że ją wkurzyłam.
-Czy naprawdę nigdy nie zrozumiem czemu się tak nienawidzicie?- mówiąc to na twarzy miał szeroki uśmiech, a po skończeniu wypowiedzi to już się śmiał.
Oczywiście, że mu powiem, ale wtedy kiedy tylko będę mogła, bo tutaj chodzi o niego i on o tym wie, ale nie wie o co nam dokładnie chodzi. Tutaj chodzi o to, że ja chcę mieć mojego wampirka przy sobie, a ona chce mi go zabrać. A dlaczego ja chce mieć go przy sobie? Ponieważ jakimś dziwnym trafem ktoś wyjął cząstkę mojego mózgu odpowiedzialną za znalezienie swojej miłości życia i wstawił tam Edwarda Cullena. Na pewno kiedyś się dowie, albo od niej, albo ode mnie, gdy już znajdę sobie partnera życiowego.
-Tak to już z nami jest.- odpowiedziałam, bez większych wyjaśnień.
-Wracamy?- pokiwałam głową- Tylko ściągnij te buty, bo znowu się potkniesz.- mruknął.
Ściągnęłam buty, nie chciałam znowu zaliczyć gleby na wampirze.
  Całą drogę do mieszkań przeszliśmy w ciszy. Edward swoim breloczkiem otworzył nam wielkie drzwi. Stanęłam przed pokojem i próbowałam z małej czarnej torebeczki, którą zabrałam ze sobą do ogrodu wyciągnąć swoje kluczę, ale miałam w niej taki bajzel, że nie mogłam ich znaleźć. Wkurzona odwróciłam torebkę, z której zaczęło wszystko wypadać uderzając z hukiem o podłogę.
-Co ty wyprawiasz?- zapytał Edward, otwierając własne drzwi.
-Próbuję znaleźć klucze- mruknęłam.
-Wyrzucając wszystko z torebki?- spytał rozbawiony.
O podłogę uderzyło pudełeczko z tabletkami przeciwbólowymi i oczywiście pan wampirem je zauważył.
Zamknęłam oczy i wzięłam kilka głębokich wdechów i przestałam wyrzucać zawartość torebki
Podszedł i sięgnął po pudełeczko z połogi czytając nazwę leku.
-Obiecałaś.- powiedział chłodnym głosem i jak na razie jeszcze opanowanym.
-I nie złamałam danej obietnicy.- odparowałam.
Nie tak dawno temu miałam słabość to tych tabletek i brałam o wiele większą dawkę dzienną niż powinnam. Uzależniłam się od nich, a potem przez przypadek Edward się o tym dowiedział, a ze względu na to, że on nie tolerował uzależnień dostałam poważny ochrzan.
-To po co Ci to? Miałaś to wyrzucić.
-Trzymam tak na wszelki wypadek.- palnęłam.
-Mhm- schował pudełeczko do kieszeni spodni- Wyrzucę je za ciebie, już Ci nie będzie potrzebne na wszelki wypadek.- ostatnie trzy słowa wyraźnie podkreślił w swojej wypowiedzi.
Ponownie zawartość torebki lądowała na podłodze. W pewnym momencie wypadł jakiś scyzoryk, który na pewno nie był mój. Podniosłam go i otworzyłam i bez zastanowienia od razu go wyrzuciłam, a rękami zakryłam sobie usta, aby nie zacząć krzyczeć.
Edward zobaczył moje zachowanie, a następnie powiódł wzrokiem za rzuconą przeze mnie rzeczą.
Ostrze scyzoryka było całe we krwi. Przełknęłam głośno ślinę i opuściłam ręce.

Edward od razu się domyślił co się stało i dlaczego tak zareagowałam. 

1 komentarz:

  1. Świetny rozdział! Długo czekałam aż dodasz kolejny rozdział i jestem mega szczęśliwa <3
    Życzę weny i miłego dnia ;)

    Ps. Zapraszam do mnie: http://i-love-the-way-lie.blogspot.com/
    Liczę na przeczytanie i szczery komentarz, oraz jak się spodoba zapraszam do zakładki informowani ;*

    OdpowiedzUsuń